OIO – kolektyw, którego potrzebowaliśmy?
Minął miesiąc od premiery OIO. Recenzji albumu tej supergrupy przeczytaliśmy już całe mnóstwo. Ale czy ktokolwiek zastanowił się, jak wpłynie on na wygląd całej sceny rapowej w Polsce?
Wraz z początkiem marca, na instagramowym profilu oio.wav otrzymaliśmy pierwsze wskazówki dotyczące nadchodzącego projektu. Fascynujące, jak ogromne poruszenie potrafi wywołać kilka zdjęć gumy do żucia. Sekcja komentarzy ukazała wówczas prawdziwe pragnienia ludzi, skoro gros z nich rozpisywało się na temat TACONAFIDE 2 i Benz Dealera. Niemniej jednak chłopaki z OIO zaprezentowali nam marketingowy TOP, przyciągając dziesiątki tysięcy zaintrygowanych słuchaczy. I, choć zdaniem niektórych, przyćmić mogła ich premiera Diamentowego Lasu, szybko okazało się, że przychylniejsze opinie zebrał nowopowstały tercet. Na ten temat wypowiedział się sam White 2115:
Nasza płyta jest czymś innym niż ich płyta. Naszą płytę można nazwać „ciekawym eventem”, nikt z nas nie oczekuje po tym albumie, że będzie uważany za płytę roku. Chciałem się pokazać z innej strony, Białas też z nieco lżejszej strony. OIO to prawdziwy, pełnoprawny album, który miał swoją promocję. Ciężko to w ogóle porównać.
Podobny boom wywołali swego czasu reprezentanci chillwagonu, którzy w równie przełomowy sposób wjechali na scenę trailerowymi singlami. Podobieństwa między obiema grupami znajdziemy nie tylko w mnogiej liczbie członków. Wpadające w ucho, trapowe brzmienia, letnia melodyjność, mieszanie styli, ale też dosłowny przerost formy nad treścią. Tak wygląda recepta na sukces – ale czy długofalowy?
Nikogo nie zaskoczę, ale też nikogo nie urażę, pisząc, że OIO to przede wszystkim przyjemna muzyka, a nie głęboki przekaz. Ale nie ma przecież niczego złego w tworzeniu tracków do browara, zwłaszcza, jeśli taki był pierwotny zamysł. Wspominał o tym Young Igi przy okazji występu u Kuby Wojewódzkiego:
Dla mnie to jest muzyka dla ludzi, którzy nie analizują tekstów aż tak, a po prostu czują tę muzykę, chcą się do niej bawić. My we trójkę jesteśmy taką kombinacją raperów, która stawia mocno na formę.
Rzecz w tym, że ogromny sukces pierwszej płyty, wspomnianego wcześniej Borixona i jego spółki, niezupełnie udało się przekuć na pozytywny odbiór wersji 2.0. Oprócz pojedynczych kawałków, większość nie cieszyła się specjalnym zainteresowaniem, o czym świadczyć mogą streamingowe wyświetlenia (większość grubo poniżej 500k na Spotify). Więc jak zatem zapracować sobie na miano polskich Migosów czymś innym niż trzyosobowym składem i utrzymać się na topie przez dłuższy czas? Moim zdaniem kluczowa jest innowacyjność. I choć zapewne Ameryki w ten sposób nie odkrywam, wydaje mi się, że wypuszczenie dwóch podobnych płyt, w przypadku tak nahajpowanych grup, może okazać się strzałem w kolano.
O świetności OIO płyty świadczy kilka aspektów. Przede wszystkim fantastyczne bity Atutowego, wspieranego przez Kubiego, CatchUpa, Sem0ra, SHDOWa, Phunk’illa, Michała Anioła i ekipę Nolyrics. Co do tego nikt nie powinien mieć wątpliwości, a i krytycy muzyczni są w tej kwestii zgodni. O porozumienie trudniej, jeśli chodzi o wybór lidera grupy, bądź najlepszego utworu. Sam fakt takiego dylematu i zupełnie różnych co do tego opinii pozytywnie wpływa na ocenę albumu, który przez wielu może zostać uznany za kompletny. Połączenie różnych wydań trapu, tego bardziej agresywnego, ale też melancholijnego, a także brytyjskich brzmień i klimatów r’n’b, sprawia, że utwory są różnorodne i nie sposób zarzucić im powtarzalności – tak często przywoływanego argumentu przez hejterów tego, co nowe. Świeżość płynąca z tej newschoolowej zabawy jest ogromna również ze względu na swobodę w przekazywaniu sobie pałeczki (tj. mikrofonu). Oki, Igi i Otso uzupełniają się w świetny sposób, zaskakują wymiennością wers po wersie, wspierają się w ad-libach. Nie miał tego chillwagon, ma to OIO. Co wymyślą następcy?
Dochodzimy do sedna sprawy. Sukces wyżej wymienionych grup prowadzić może do powstawania kolejnych kolektywów. Teoretycznie płyną z tego same korzyści: połączenie różnych grup odbiorców, większe zyski, ale też konieczność wytężenia kreatywności twórców, a co za tym płynie, jeszcze lepszy kontent dla słuchaczy.
Naturalnie istnieje ryzyko, że wpadniemy w pułapkę słów: więcej, szybciej, lepiej. Żyjąc w niebezpiecznej erze Tik-Toka, w której sprzedajemy bilety na ostatnią kwartę meczów NBA, a komercjalizacja to pojęcie znane małym dzieciom, należy uważać, by nie wpaść w sieć oczekiwań i się w niej nie zagubić. Z drugiej strony absolutnie nie próbuję sugerować, że chillwagon lub OIO są pionierami kolaboracji muzycznych, bo mam świadomość, że duety i większe grupy stanowiły o sile rapu od samego początku. Uważam jednak, że ich newschoolowa forma jest czymś dotychczas niespotykanym i niezwykle korzystnym dla całej sceny rapowej w Polsce.
Krzysztof Nowak, na łamach portalu muzyka.interia, przewiduje:
Trzecia dekada XXI wieku będzie u nas czasem mniej lub bardziej doraźnych projektów, przy których okazji duzi raperzy będą łączyć siły z innymi dużymi raperami.
Tego się również spodziewam. A czy to dobrze? Przykład OIO doskonale pokazuje, że muzycznie twórcy wciąż mają ogromne pole do popisu i przy odrobinie kreatywności mogą wspierać rozwój naszej rapowej sceny. Chciałem zasugerować, że potrzeba nam więcej grup takich jak stworzyli Oki, Young Igi i Otsochodzi, ale szybko muszę się z tego wycofać. Potrzeba nam więcej tak twórczych muzyków jak wyżej wymieniona trójka, którzy tworzyć będą coraz to nowsze projekty. Nie czekamy zatem na chillwagonowe OIO 2.0, a na coś zupełnie świeżego.
Wyświetl ten post na Instagramie.