KrzyKrzysztof wspomina niebezpieczną sytuację z Quebonafide w Meksyku
Hypeman Quebonafide wspomina ich podróże po całym świecie.
Podróże Quebo stały się już czymś kultowym w hip-hopowym środowisku. Raper wraz ze swoja ekipą zwiedzili masę krajów, a w większości podróży towarzyszył mu jego przyjaciel, a także hypeman – KrzyKrzysztof. I to właśnie on przy okazji jednego z ostatnich wywiadów opowiedział m.in. o groźnej sytuacji, która przytrafiła im się podczas wizyty w Meksyku.
Que i ekipa odwiedzili Ameryką Południową podczas nagrywania klipów do Egzotyki. Jeden teledysk został poświęcony właśnie temu krajowi, a każdy kto choć trochę orientuje się w sytuacji, wie, że Meksyk nie należy do najbezpieczniejszych krajów na świecie. Szalejące kartele to jeden z wielu problemów tamtych rejonów. KrzyKrzysztof wspomina:
Jechaliśmy w środku nocy przez jakieś lasy, w okolicach północnego Meksyku, tam gdzie szaleją kartele. Nagle na drodze stanęło kilku gości, którzy mówią, że jedziemy przez jakąś dolinę wodospadów i musimy zapłacić za bilety. Była trzecia w nocy, dookoła nic nie widać, więc mówimy im: „jakie wodospady, przecież tu nic nie ma?!”. No i nagle z lasu wychodzi pięciu kolejnych, otaczają nasz samochód, święcą latarkami i ktoś mówi, że jeden ma broń. Serio, zaczęło być groźnie.
Krzychu dodaje, że grupę udało się przekonać pieniędzmi, ale cała sprawa odbiła się na całej podróży, ponieważ miało to miejsce na samym początku i kolejne zwiedzanie kraju stało się bardziej problematyczne.
Skończyło się na tym, że daliśmy im te pieniądze, oni jednak chcieli więcej, ale przekonaliśmy ich, że to wszystko, co mamy. Na szczęście nas puścili i nikomu nic się nie stało. Niestety był to początek naszego pobytu w Meksyku i ten incydent rzucił się cieniem na kolejne dni.
Na koniec KrzyKrzysztof mówi właśnie o panujących w tamtych rejonach kartelach, które często rządzą całymi terenami. Ich wizyta w Meksyku dodatkowo zbiegła się z polowaniem na El Chapo, czyli jednego z tamtejszych bossów narkotykowych, co tylko podgrzewało atmosferę.
Kartele skakały sobie do gardeł. Nie chcieliśmy się więc za bardzo zapuszczać na północ, choć ta bardzo nas interesowała. Ja ogólnie rzecz biorąc nie jestem panikarzem, ale tam jednak można było się przestraszyć – już sam spacer po Mexico City był niesamowity, bo po na ulicach i bramach stały potężne gangusy, i nie dało się na dłuższą metę wyluzować. Cały czas wyły syreny, jeden wielki przekręt wisiał w powietrzu.