„Po którymś koncercie, gdy rozwiozłem już kolegów, chciałem wjechać pod ciężarówkę”. – O.S.T.R.
Na oficjalnej stronie WPolska pojawił się dzisiaj obszerny i bardzo szczery wywiad z O.S.T.R. przeprowadzony przez reportera WP – Pawła Kapustę. Zapraszamy do przeczytania kilku ciekawych pytań. Całość wywiadu możecie przeczytać TUTAJ.
Gdyby szukać analogii między sportem i sceną, na pewno można ją znaleźć także w nieświadomości fanów, jak bardzo jest to ciężki zawód. Istnieje powszechna opinia: co jest trudnego w bieganiu za piłką? Podobnie jest chyba z byciem artystą.
Mam przyjaciela, który – jak to się popularnie mówi – jeździ na tirach. Robimy rocznie tyle samo kilometrów. Każdy, kto ma znajomego kierowcę ciężarówki, może z nim porozmawiać i dowiedzieć się, jak wyczerpująca jest ta robota. Zawodowy kierowca po dojechaniu na miejsce ma chwilę odpoczynku.
Ja po przyjeździe wchodzę na scenę, gram koncert, później rozmawiam z ludźmi do późnych godzin nocnych, po czym wsiadam do samochodu i wracam do domu, żeby następnego dnia pojechać w następne miejsce i zagrać kolejny koncert. Jeśli gram 300-350 kilometrów od domu, zawsze zrobię wszystko, żeby po koncercie wrócić do swojego łóżka.
Nie łatwiej byłoby wziąć hotel i wyspać się po robocie?
Może i łatwiej, ale dla mnie najpiękniejszą sprawą jest wstać na śniadanie – albo obiad, jeśli na śniadanie mi się nie uda – i zjeść posiłek ze swoją rodziną, z moimi dziećmi. Rocznie mam mnóstwo koncertów.
Bardziej chodziło mi o drugą stronę medalu. Na przykład: jak wiele czasu z życia zabiera ci praca.
To jest niepoliczalne. Całe życie.
Myślisz muzyką?
To trwa non stop. Wstaję rano – myślę o muzyce. Żona zadaje mi pytania: O czym myślisz? Dlaczego jesteś taki milczący? Stało się coś? Nie. Nic się nie stało. Po prostu myślę wtedy o muzyce. Mam ją w głowie, cały nią jestem. Jem, usłyszę jakiś dźwięk – myślę o muzyce. Budzę się – muzyka. Kładę się spać – muzyka. Tego nie da się przeliczyć na godziny, dni, miesiące. Nie da się tego zamknąć w ramy.
Muzyki trzeba się nauczyć czy wystarczy wrodzony talent?
Mam to szczęście, że rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej i choć byłem zbuntowany przeciwko systemowi edukacji, wielu rzeczy w szkole się jednak nauczyłem, co pomogło mi w zawodowym życiu.
Fizyk po skończonej fizyce na uniwerku ma na pewno większe pojęcie o swoim zawodzie niż gość, który fizyki uczył się z internetu. Zdecydowanie lepiej jest, gdy ktoś cię prowadzi za rękę, kształci słuch, uczy gry na instrumencie, wrażliwości muzycznej. Jeśli chodzi o muzykę, możesz być osobą bardzo utalentowaną i uczyć się samemu, ale człowiek z wykształceniem zawsze będzie miał przewagę.
Czyli to nie jest tak, że wystarczy urodzić się geniuszem? Znam takich, którzy tak o tobie mówią.
Nie mi oceniać mój talent. Nie jestem ani Ronaldo ani Messim, żebym mógł powiedzieć: jestem w tej dziedzinie Bogiem. Nie jestem. Jestem jednym z wielu, którzy robią muzykę. Bardzo mi miło, że ktoś to docenia i ma ochotę słuchać. Mam ogromną pokorę i nie jest to sztuczna, udawana skromność. Moja działalność to służebnictwo w dostarczaniu muzyki. Nic więcej.
To jednak brzmi jak udawana skromność.
Usain Bolt przebiega sto metrów w 9,58 i wiadomo, że jest najlepszy na świecie. Ruszył, przebiegł, ktoś to zmierzył, policzył. Wszystko jest jasne, oczywiste i niepodważalne. A muzyka jest jak kolory. Jeden lubi zielony. Drugi – czerwony. Jeszcze inny – połączenie brązowego z fioletowym. Jesteś w stanie to podważyć, jeśli ktoś ci powie, że zielony mu się nie podoba, ale ten fiolet jest genialny? Nie jesteś. Trudno więc używać w muzyce określenia „najlepszy”.
Jesteś samotny?
Przyzwyczaiłem się już do samotności. Musiałem ją polubić. Stąd kawałek: „Lubię być tylko sam”. Uświadomiłem sobie, że potrzebuję kilku godzin dziennie w samotności dla poukładania życia w głowie. Nawet jeśli z tych kilku godzin myślę o tym pięć minut, a resztę czasu pochłania tworzenie muzyki. Potrzebuję twardego resetu.
Takim resetem jest dla mnie tworzenie muzyki. Jestem wtedy sam ze sobą, ze swoimi emocjami. Nie muszę się zastanawiać, jak to ułożyć w słowa, jakiego użyć języka, jakiej formy. Muzyka mówi za mnie.
Żona to rozumie?
Gdyby nie rozumiała, nie wytrzymałaby ze mną 16 lat. Nigdy wprost o tym jednak nie rozmawiamy. Nie umiem o tym rozmawiać. Po prostu dawno temu musiała to zaakceptować. I świadczy to o jej wspaniałości. Zdarzają się też jednak trudne momenty. Czasem ją to denerwuje. Gdy jesteśmy na przykład umówieni, mamy gdzieś pójść, a tuż przed wyjściem mówię: „Przepraszam, nie jestem w stanie. Muszę zostać w domu”.
Skąd w tobie takie niskie poczucie własnej wartości?
To najprawdopodobniej błąd wychowawczy moich rodziców. Presją, którą sam na siebie narzucam, staram się zasłonić kompleks braku wiary w siebie. To swego rodzaju oksymoron. Bycie najlepszym jest narzędziem do tworzenia czegoś, czego nie jesteś w stanie ocenić, czy jest najlepsze. Nie jestem jednak w stanie mówić ludziom wprost, że coś, co stworzyłem, jest zaje**.
Nie mam do tego wystarczającej pewności siebie. Nigdy nie przejdzie mi przez gardło: „kup to, bo to świetne”. Albo: „Sprawdź, zagrałem wspaniały numer!”.
Z poczuciem własnej wartości jest u mnie mniej więcej tak: gdy robię utwór, przychodzi do mnie Natalia. Mówi:
– Ale to jest super! Co to jest?
– Naprawdę ci się podoba? Żartujesz sobie ze mnie…
– Bardzo mi się podoba!
– Ale nie śmiejesz się ze mnie?
– Misiek, jak mogłabym się z ciebie śmiać?
– A, bo myślałem, że może wrzucę to na płytę… Bo nawet mi się podoba.
Na czym polegał błąd wychowawczy, o którym mówisz?
Jestem bardzo wdzięczny rodzicom za to, co dla mnie zrobili. Często mówili jednak: „Jak nie będziesz się uczył i ćwiczył, będziesz zerem. Do niczego nie dojdziesz. Jesteś leniwy, więc będziesz nikim!”. A nie tędy droga.
Jasne, wyrobili we mnie agresję twórczą, na samym początku musiałem się jednak nasłuchać… Mówili: „Co? Rap? Minie ci za miesiąc!”. Poza tym – wiązali to z patologią. „Ulica! Chuliganem jesteś! Przeklinasz! To w ogóle nie jest muzyka!”.
Przez te wszystkie lata moja mama bardzo zmieniła podejście, zupełnie inaczej patrzy na moją muzyczną drogę. Tata zresztą tak samo. Z ojcem bardzo długi czas nie miałem kontaktu, bo rozstał się z mamą, na dodatek w taki sposób, że więzi na jakiś czas zostały zerwane. Po latach sobie to wyjaśniliśmy. O rodzicach zawsze będę mówił tylko dobrze. Kiedyś tego nie rozumiałem.
Jakie myśli przelatują przez głowę żyjącemu muzyką człowiekowi, gdy przychodzi lekarz i mówi: „to koniec, zapomnij o koncertach”?
Pierwsze, co powiedziałem: „Dobra, nie gadaj mi takich rzeczy. Idź stąd”. Po prostu nigdy nie przyjąłem do siebie takiej wiadomości. Nie pogodziłem się z myślą, że to koniec. „Będę rapować, koniec i kropka” – tak sobie wbiłem do głowy.
Gdybym się z tym pogodził, przegrałbym już na starcie. Natalia – strasznie zraniłem ją całą tą sytuacją – patrzyła na wydarzenia z praktycznego punktu widzenia. Mówiła mi wtedy: „Chcę, żebyś żył. Chcę cię mieć. Chcę, żebyś był przy dzieciach. Siedzisz na dupie i nic nie robisz!”.
Ja na dupie? Nie da rady.
Wydana właśnie autobiografia to rozliczenie się z tamtymi czasami?
Powiedzmy to sobie szczerze: choć nie byłem do końca świadomy, co się ze mną dzieje, byłem krok od śmierci. Pękło mi płuco. Przez kilka dni, mimo bólu, nie poszedłem do szpitala. Myślałem, że to problem z kręgosłupem. W ręce lekarzy trafiłem w ostatniej chwili. I dlatego nie dawali mi najmniejszych szans na powrót na scenę. Gotowała się wtedy we mnie olbrzymia potrzeba wyrzucenia tego wszystkiego na zewnątrz.
Właśnie wtedy zacząłem pisać książkę. Na szczęście okazało się, że w cudownych okolicznościach mogłem wrócić do rapowania. Łukasz, mój przyjaciel i jednocześnie lekarz, który mnie operował, pewnego dnia przyszedł do mnie i wykrzyczał:
– Ostry, to jest cud!
Nie mógł uwierzyć, gdy zobaczył rentgen z moim płucem.
– W maju będziesz mógł wrócić do grania! – cieszył się, a ja razem z nim.
Powiedziałeś, że nie zdawałeś sobie sprawy z powagi sytuacji. Pewnego dnia w szpitalu odwiedziła cię jednak twoja babcia i to spotkanie rozłożyło cię na łopatki.
Złapała mnie za rękę, spojrzała w oczy i powiedziała: „Adasiu, ja pierwsza”. Płakałem jak bóbr. Nie ma w życiu większej tragedii niż strata dziecka. A dopóki żyje twoja babcia, mama – jesteś dzieckiem. Właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielką mogłem wyrządzić krzywdę najukochańszym osobom. Nie potrafię się odciąć emocjonalnie od tej chwili. Pewnie dlatego, że to dotykało fundamentów, podstaw egzystencji.
Nie żyję dla siebie. Żyję dla bliskich. Jeśli starasz się dla nich, wkładasz w to całą energię, oddajesz całe serce, a w efekcie spotyka ich koszmar zamiast raju, to znaczy że wszystko, co dotychczas robiłeś, nie miało wartości. Mówię wprost: to moja życiowa porażka. Bardzo zraniłem swoich najbliższych.
Natalia do dzisiaj odczuwa skutki tamtych chwil. Cały czas ma problemy na tle nerwowym. Już 4,5 roku próbuje się pozbierać. Miewa koszmary. Gdy wyszedłem ze szpitala, ważyłem 69 kilo. Ostatnio przyśniło jej się, że przyszedłem do niej właśnie taki wychudzony. I mówiłem: „Patrz kochanie, jak schudłem!”.
Komuś może się to teraz wydawać śmieszne, ale to przypomina całe zło, do którego doprowadziłem.
Adam opowiada w wywiadzie o swoim wypadku który miał miejsce na jednym z koncertów w Bielsku-Białej. O całej sytuacji wspomina również w utworze „Diagnoza”.
Muzyka już nie jest najważniejsza?
Tak jak już wspominałem, nie jestem w stanie nie myśleć o muzyce. Muzyka ukształtowała mój charakter i miała olbrzymi wpływ na to, jakim człowiekiem jestem, ale całe moje życie to rodzina. Moje dzieci to moje odbicie. Nie ma nic ważniejszego. Są dla mnie sprawdzianem jako mężczyzny, a przy tym najlepszymi przyjaciółmi, którzy nie muszą mnie sprawdzać.
Chcę być dla nich jak najlepszy. Kiedyś moje muzykowanie się skończy, a bycie ojcem i odpowiedzialność za wychowanie moich synów to rzecz ponadczasowa, priorytetowa. Bez nich moje życie, jak i cała twórczość, nie miałyby sensu.
To tylko pewna część wywiadu, na oficjalnej stronie WP znajdziecie całość, w której dowiecie się więcej na temat podejścia Adama do sportu, jego upadków i wzlotów psychicznych jak i dużych problemach zdrowotnych.
Jednym z najbardziej szczerych utworów rapera jest „Spowiedź”, w którym opowiada o ważnych dla niego sytuacjach które znacznie wpłynęły na jego życie i twórczość.