Następny do Piekła proszę czyli najnowsza płyta Filipka! – Recenzja
Ile potrzeba płyt, aby się wygadać?
Dla Filipka nie ma górnego pułapu, co udowadnia swoją jedenastą płytą na karku. Dnia 29 marca mieliśmy okazje usłyszeć najnowsze dokonanie najbardziej znanego freestylowca w Polsce. Co z tego wyszło? Zobaczymy!
Filipkowi zarzucano wiele względem jego poprzednich płyt, ale zwłaszcza zwracano uwagę na brak jakiegokolwiek flow. Być może to kwestia nawijania w bitwach, które przyzwyczaiły rapera do właśnie takiego stylu, nie mniej jednak tym razem te zarzuty wszyscy musimy odrzucić w kąt. Jest flow i to całkiem ciekawe. Tekstowo mimo wszystko przewija się często jeden motyw, ale myślę, że to celowy zabieg bowiem raper przyzwyczaił swoich fanów do właśnie takich opowieści. Jest dosyć smutno, szczerze i autobiograficznie. Płyta mimo wszystko nie wydaje się depresyjna jak najnowszy PRO8L3M, a jedynie bardzo życiowa – podsumowując po prostu real talk.
Warstwa muzyczna w samym albumie to druga najlepsza rzecz, jaka nas tu spotka. Pierwszą są goście, ale o nich przeczytacie troszkę później. Bity są skrojone na miarę, klimatyczne, różnorodne. Od Idealisty, w którym słyszymy samplowany numer pod tytułem Epitafium, aż po bit, w którym słyszymy bardzo nowoczesne podejście do muzyki w Pętli. Płyta nie jest może jakoś bardzo spójna, ale nie odczuwa się, jakbyśmy słuchali dwóch różnych materiałów. Słychać tu wpływy nowej oraz starej szkoły. Przez większość czasu słuchając płyty „Następny do Piekła” będzie nam dane słuchać bitów ADZ-ta – stworzył on na ten materiał, aż 4 bity. Mamy do czynienia tu z czołówką polskich producentów: D3W, Mario Kontrargument, Lema, PSR, Gibs oraz TRK. Wspomniany wcześniej już Idealista to dla mnie najlepsze pod względem bitowym utwór, który usłyszymy na najnowszym wydawnictwie reprezentanta QueQuality.
Więc o gościach słów kilka. Albo i kilkanaście. Bo po prostu warto.
Znacie ten moment, w którym goście robią robotę na całym albumie? Może nie jest to skrajny przypadek gdzie Książe Kapota bez swoich gości nie istnieje, ale jednak coś w tym jest, że ten album bez Bonsona czy Szesnastego nie byłby tak dobry. Idealista to kawałek, w którym usłyszymy Aviego, który fenomenalnie poradził sobie ze staroszkolnym bitem Lemy. W Pętli usłyszmy hipnotyzującą zwrotkę Kartky’ego oraz gościnny bridge w No Make Up, a Dementor to przykład tego, że niestety, ale refreny Tymka są ostatnio strasznie podobne. Gość tutaj się zbytnio nie popisał. To wyjątek potwierdzający regułę, że na tym albumie najlepsze co dostaliśmy to właśnie gościnne zwrotki. Śliwa nawinął w swoim stylu a Bonson, chociaż leciał zaledwie parę chwil, zrobił bardzo dobrą robotę. Na koniec zostawiłem Szesnastego, który moim zdaniem pokazał cały kunszt młodej nowej szkoły, bawiąc się nawijką, akcentem – dla mnie faworyt, jeżeli chodzi o to, co usłyszeliśmy na Następnym do piekła, choć Kartky depcze mu po piętach.
Sam Filip jak już wspominałem, na albumie jest bardzo autobiograficzny. Marzy o sukcesie oraz o wyprzedawaniu koncertów, ale nie obchodzi go zbytnio, kto aktualnie jest na rapowym topie. Szuka odpowiedzi na pytania, przez cały album dotyczące całego swojego życia w dosyć prostym jednak stylu jak na niego to przystało. To w zasadzie zaleta tego albumu, dostajemy dosadny przekaz bez ukrytego dna. Dla Filipa Marcinka każda kolejna płyta to jak spowiedź w konfesjonale tylko przed mnóstwem ludzi. Choć lgnęło do niego mnóstwo kobiet, on dalej kochał jedną. Poświęcił się muzyce, chociaż na początku nie przynosiła mu ciekawych zysków. Imponuje mi wręcz na tym albumie chęć dążenia do celu. Jedyna wada jest taka, że już to słyszeliśmy na poprzednich płytach Filipka, ale co kto lubi.
Przechodząc do czysto technicznych rzeczy, nie jest to żaden top. Co prawda między płytą a płytą słyszmy ogromny postęp, ale to nadal nie jest to, co chciałbym usłyszeć. Jednak jak nawija w Idealiście:
Wypuściłem dziesięć płyt na których nie było flow
Ale były te emocje, które miałem w sobie ziom
Podsumowując, myślę, że na „Następny do Piekła” każdy znajdzie cząsteczke siebie i będzie mógł się utożsamić z artystą. Jest tu dużo szczerości, a jeżeli chodzi różnorodność muzyczną, to nie można narzekać. Dzieje się tu dużo. To bardziej emocjonalny album niż mający pokazać kunszt techniczny rapera, nie mniej jednak na następnej płycie zgodnie z zasadą powinno być coraz lepiej więc wtedy dostaniemy w pełni skrojony materiał na miarę naszych oczekiwań, tymczasem za tak dobrze dobranych gości oraz bardzo udane bity jestem w stanie wystawić wyższą ocenę.
Ocena redakcji – 7/10